Duszpasterstwo Powołań Honoratki

Litera prawa

"Litera prawa" - przyznam szczerze, że to raczej nie nazwa spotkania zachęciła mnie do przyjazdu na te rekolekcje. Ostatnio przeżywałam trochę taki czas "zagubienia Chrystusa" gdzieś w moich działaniach, a nawet w modlitwie. Można powiedzieć nawet, że bardziej trzymałam się właśnie litery prawa niż Jezusa. Wiedziałam, że czas to zmienić, a najprostszym na to sposobem będzie wyjście poza obóz, poza codzienność.
Szczególną rolę grały dla mnie podczas tych paru dni Słowa Jezusa, jakie kierował do nas w codziennej Liturgii Słowa. "Pójdźcie wy sami osobno na pustkowie i wypocznijcie nieco" (Mk 6,31a). Jak to osobno? Jak mamy wypocząć? Przecież właśnie zaczynają się rekolekcje - wbrew pozorom ciężka praca nad sobą, czas wypełniony modlitwą, bogaty w treści... To też chwila wyjścia do ludzi, otwarcia się na nich bardziej niż zwykle - kiedy jestem zabiegana, pochłonięta nauką albo zbyt zmęczona by robić coś bardziej produktywnego niż przeglądanie Facebooka. Dobrze Jezu, więc wyszłam z codzienności, wsiadłam w pociąg, przyjechałam - co dalej? "Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów." (Łk 5,4b) - usłyszałam w niedzielny poranek. Niesamowicie ważna dla mnie była medytacja tego fragmentu Ewangelii. Po raz kolejny Pan Bóg mówi mi: ZAUFAJ. Bardzo lubię to słyszeć. Wtedy uświadamiam sobie, że wszystko jest prostsze, że razem z Nim mogę dokonywać takich połowów, że sama nie mam sił tych ryb udźwignąć. Dlatego muszę się dzielić tym z innymi!
Kiedy Bóg powoływał Piotra, on miał poczucie swojej słabości, tego, że nie jest godny być przy Chrystusie. To samo Izajasz. I chyba ja też. W klasie maturalnej dużo się myśli o swoim życiowym powołaniu. Wydaje mi się, że już troszkę wiem, w którą stronę mam iść, chociaż będę musiała podjąć jeszcze masę trudnych decyzji. Trochę mnie to przeraża, ale przecież Piotr też się bał, a jednak zostawił to i poszedł za Jezusem.
W moim ostatnim dniu rekolekcji udałyśmy się za przykładem Chrystusa do chorych. Nie miałyśmy ze sobą nic oprócz obrazków z Matką Bożą z Lourdes i naszych uśmiechów, ale wiem, że to wystarczyło. Dałyśmy kobietom przebywającym w zakładzie opiekuńczo-leczniczym trochę miłości i nadziei. To było dla mnie takie zwieńczenie tego o czym była mowa na rekolekcjach. Bóg powołuje nas przecież przede wszystkim do miłości - nie tylko rodziców, przyjaciół ale każdego człowieka - nawet takiego, którego widzimy po raz pierwszy, który jest zbyt chory, by w jakiś namacalny sposób odwzajemnić otrzymane dobro.
Cieszę się, że rekolekcje te były właśnie w Częstochowie, tuż przy Jasnej Górze. Mogłyśmy chodzić na Apele Jasnogórskie, a kiedy przechodziłyśmy z domu, w którym nocowałyśmy do domu sióstr, gdzie jadłyśmy posiłki spoglądałam w stronę klasztoru na Jasnej Górze. Przez całe rekolekcje miałam takie poczucie, że Matka Boska Częstochowska otula nas mocno Swoim sercem, szczególnie nam towarzyszy i wskazuję drogę do Swego Syna.
Chociaż nie byłam na całych rekolekcjach, czerpałam z nich pełnymi garściami. Co jest dla mnie najważniejszą myślą, największym pragnieniem tego czasu? Chciałabym, aby we wszystkim co robię, w każdej myśli, decyzji był obecny Jezus. Na nowo uświadomiłam sobie jak jest to dla mnie ważne i piękne. Nie chcę, żeby to, co robię mnie przerastało, albo żeby przerastało we mnie Chrystusa. Cel na dziś: Idę za Nim!"

M.