"Tak umierają święci"-choroba i śmierć Matki Róży
Choroba i śmierć Matki Róży
"Matka przechodziła ciężkie choroby w swoim życiu zakonnym. W ostatnich latach (przez 25 lat) chorowała na wątrobę, miała bardzo słabe serce i wątłe, po kilku zapaleniach i wysiękach, płuca. Zimą 1937 r. spędziła Matka częściowo w łóżku i choć w marcu powstała do pracy, ale siły Jej bardzo spadały. Ataki cierpień wątrobianych coraz częściej Ją napastowały. Po Kapitule Generalnej 1937 r. dostała znów silniejszego ataku, który jednak powoli ustąpić. Matka zaczęła wstawać, gdy nagle 20 września nastąpiło ogromne pogorszenie. Dr Wasilewski wezwać dwukrotnie konsylium. Powstrzymywano zastrzykami zamierające serce. Wylała się żółć, lecz i żółtaczka powoli ustępowała. Boleści coraz silniejsze wywoływane były, według orzeczenia lekarzy, ropnym zapaleniem woreczka żółciowego. Od 20 września do 13 października żyła Matka sztucznie podniecanym zastrzykami sercem. Znosiła bóle i bardzo przykre mdłości i wszystkie związane z tym dolegliwości przedziwnie cierpkie, łagodnie, z bezwzględnym poddaniem się woli Bożej i ze świadomością, że umiera.
Modliła się ciągle. Cierpienia swe ofiarowała Panu Bogu w różnych intencjach, zwłaszcza za Zgromadzenie, o czym nadmieniała swej pielęgniarce, gdy o to pytała. Słabła z dnia na dzień coraz więcej, nic z pokarmów nawet płynnych przyjmować nie mogła; - wszystko w ciężkim bólu zrzucała; prócz tego ogromne osłabienie mięśnia sercowego sprawiało omdlenia, zanik pulsu, pomimo stale podniesionej temperatury ciała. Matka świadomą była tego, że umiera, żegnała się z Siostrami, wezwała je nawet z innych domów częstochowskich a dopytywała o nieobecne; o wszystkich pamiętała. Modliła się stale. Polecała s. Franciszce, swej pielęgniarce mówić przy niej głośno pacierze ranne i wieczorne, Anioł Pański i Różaniec, poruszając przy tym bezdźwięcznie wargami. Kazała też czytać sobie książkę duchowną - ale to ją bardzo męczyło, skracano więc to ćwiczenie. Z dnia na dzień spodziewano się śmierci. Przyszedł październik. Stan zdrowia i się Matki stale się pogarszać: dusza wyrywała się z ciała. Matka nie traciła przytomności i pamięci, lecz często w ciągu dnia i w nocy omdlewała z bólu i osłabienia serca. Siostry pielęgniarki z polecenia dr. Wasilewskiego kamforą podniecały zamierające serce. Męczyło to Matkę ogromnie: czasem cichutko szeptała podtrzymującej Ją siostrze: "Jak mnie to męczy!".
12 października 1937 r. w popołudniowej porze przybyć na telegraficzne wezwanie Matki Jej Ojciec duchowny Przewielebny O. Leon Pyżalski, redemptorysta, rektor klasztoru w Zamościu. Sam on prosił, by go wezwać jeżeli Matce będzie gorzej. Wieczorem odbyła Matka spowiedź u niego. Wyszedł z pokoju Matki wzruszony. Podziwiać bezgraniczne poddanie się Matki woli Bożej i Jej męstwo w obliczu śmierci. W nocy słabła coraz częściej, ale jeszcze wydawała polecenia swym pielęgniarkom, okazując do ostatka swe serce Matki, troszczące się więcej o dzieci swoje, niż o siebie. - Po pólnocy 13 X bóle się zwiększały. Przychodziły Siostry domowe, bo czuły, że to ostatnie godziny ukochanej Matki. Jęk Chorej czasami przechodził jakby w krzyk. Około 3.00 w nocy przyszedł do pokoju Matki wezwany O. Pyżalski. Matka go poznała i uśmiechem przywitała. Przy każdym oddechu Chorej wydobywał się jęk bólu z jej piersi. - Wezwano wszystkie Siostry domowe: przybiegły spłakane, smutne, współczujące, patrząc na ostatnią mękę Matki. Modlono się głośno. O. Pyżalski siedział przy łóżku Matki, od czasu do czasu kropić ją wodą święconą. Modlić się z Siostrami. Matka przyjęła Sakrament Olejami św. Namaszczenia w dniu swego pogorszenia tj. 20 września. Ojciec Pyżalski przyniósł Matce Najświętszy Sakrament: przyjęła Go pobożnie, ale wnet omdlała i na chwilę straciła przytomność. Po ocuceniu poprosiła, by Jej Ojciec udzielić Pana Jezusa. Ojciec odrzekł, że Go już przyjęła. Matka uśmiechnęła się, skłoniła głowę i rzekła: "Dobrze". Zamknęła oczy, coraz ciężej oddychać poczęła. O godz. 5.00 Ojciec Pyżalski odprawić za Matkę Mszę św., potem znów powrócić do Jej łoża.
Przyszedł ks. kapelan Włosiński i jak zwykle o 7.00 rozpoczął Mszę św. dziś prawie w pustej kaplicy. Siostry nie odstępowały konającej Matki: modliły się i płakały cierpiąc wraz z Nią.
O godz. 7.30 rano Matka Założycielka ostatni raz odetchnęła wolno i ciężko - i w tym momencie oddała Bogu ducha.
Po modlitwach za Zmarłą Ojciec Pyżalski wychodząc z Jej pokoju rzeką płaczącym Siostrom: - "Tak umierają święci!"
Było to dnia 13 października - środa 1937 r.
Po wyjściu Sióstr ostatnią usługą obmycia i ubrania oddały Matce: M. Bernardyna Zalewska i s. Aleksandra Grzesik, pielęgniarka.
Złożono zwłoki Matki do trumny drewnianej, malowanej na srebrno, ubrana była w białą szatą, pod nią być włożony szkaplerz franciszkański i pas oraz akt profesji, głowę przykrywała biała koronkowa zasłona i wianek, w ręku miała Różaniec, ale nie swój. Wstawiono Ją w otwartej trumnie do kaplicy, otoczono doniczkowymi kwiatami i palmami.
Matka w trumnie wyglądała pięknie: pogodna, uśmiechnięta, biała jak alabaster, żadnego śladu żółtaczki ani sinicy; rysy jakby rozanielone. Nie tylko, że nie wzbudzała lęku - lecz przeciwnie przykuwała do siebie oczy, pociągała swym wyrazem twarzy jakby radosnym i szczęśliwym. Rozrzucano w trumnie obrazki, Różańce, kwiaty, ocierano to wszystko o Jej ręce, żeby mieć relikwie po Niej. Odwiedzano zwłoki Matki bardzo licznie: Siostry zakonne z innych Zgromadzeń, dawne Siostry Zjednoczone i dużo ludzi z Częstochówki. Nazajutrz, we czwartek 14 października 1937 r. odbyły się 3 Msze św. za duszę Matki w kaplicy przy Jej zwłokach: I - ks. kapelana Włosińskiego, II - ks. prałata Nossalskiego, III - O. Norberta, przeora Jasnogórskiego. - Zjeżdżały się Siostry ze wszystkich domów Zgromadzenia spłakane, zbolałe i przejęte...
Po południu, około godz. 4.00 przybył urzędnik ze starostwa, zapytał o zmarłą Matkę i oznajmił miejscowej Przełożonej, M. Klarze, że starostwo otrzymało telegraficzny rozkaz z kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej, Ignacego Mościckiego dekorowania Złotym Krzyżem Zasługi zwłok Matki Godeckiej.
Wieczorem tegoż dnia O. Pius Przeździecki, długoletni życzliwy przyjaciel Matki i całego Zgromadzenia zażądał, aby zwłoki Matki były przeniesione na Jasną Górę i stamtąd dopiero wyprowadzone na cmentarz. Nazajutrz, w piątek 15 października 1937 r. odprawiły się przy zwłokach Matki, które żadnej zmianie nie uległy, 4 Msze św.: I - miał ks. Kapelan, II - ks. dr Stanisław Zimorowicz, kanclerz Kurii, III - Jego Ekscelencja ks. bp sufragan częstochowski Antoni Zimniak. IV - ks. prałat Bolesław Wróblewski, proboszcz Parafii świętej Rodziny, przyjaciel Zgromadzenia. Po ostatniej Mszy św. nastąpiła eksportacja zwłok Matki na Jasną Górę. Niesiono trumnę na ramionach, kondukt prowadził ks. biskup Zimniak w otoczeniu licznego miejscowego duchowieństwa i OO. Paulinów.
Na Jasnej Górze na środku nawy Bazyliki ustawiono wysoki katafalk i na nim umieszczono trumnę Matki. Pożegnanie Sióstr z Matką, w chwili, gdy Ją wynoszono z domu, było wstrząsające. Jedna przez drugą chciały ucałować ręce Matki, chciały się Jej dotknąć - i ręce Matki podnoszone do góry miękkie, elastyczne, przechodziły z rąk do rąk górując ponad katafalkiem, coraz do innych ust przyciskane; dłoń i palce, jak za życia, zdawały się uściskiem oddawać za pocałunek. Przy pożegnaniu nie obeszło się bez cichego i bardzo głośnego płaczu, który przeszedł w końcu jakby w krzyk. Wszyscy, najobojętniejsi nawet, mieli łzy w oczach, szczególnie w chwili zamykania trumny. Na Jasnej Górze zaraz po ustawieniu zwłok na katafalku wyszły 3 Msze św. za Jej duszę, odprawiane jednocześnie przy głównym ołtarzu i 2 bocznych. Mieli je: O. Pius - generał, O. Norbert - przeor i O. Wincenty długoletni spowiednik Matki. Nabożeństwo skończyło się około 12.00.
O godz. 3.00 po południu Ojcowie odśpiewali przy zwłokach egzekwie - i na oznaczoną porę przybył do Bazyliki p. Starosta Władysław Rozmarynowski ze świtą, przypiąć krzyż do przygotowanej na to poduszki. O. Pius przemówił, wyjaśniając zebranym w kościele, że Matka Założycielka za swą działalność społeczną została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi przez prezydenta Polski - Ignacego Mościckiego, którego tu reprezentuje p. Starosta.
Tłum wielki był w kościele. Kondukt wyglądał wspaniale. Naprzód szły uszeregowane siostry zakonne miejscowych Zgromadzeń habitowych, więc: Szarytki, Nazaretanki, Zmartwychwstanki, Albertynki, Bracia Szkolni, wszyscy w licznej reprezentacji, po czym szło duchowieństwo świeckie w dużej liczbie. Kondukt prowadził O. Pius - generał w licznej asyście OO. Paulinów. Za trumną postępowała rodzina, Siostry naszego Zgromadzenia i pokrewne nam zakony niehabitowe: Oblatki, Obliczanki, Marylki, Pasterzanki, Służki, delegacje młodzieży i bardzo dużo osób z inteligencji: doktorzy szpitalni, gdzie pracowały siostry, urzędnicy magistraccy i szary tłum złożony z ex Sióstr Zjednoczonych, biedaków wspieranych przez Matkę, znajomych i ciekawych. Krzyż Matki niosły Siostry na poduszce przed trumną i przed duchowieństwem. Na cmentarzu była jeszcze mowa pożegnalna i ostatnie pożegnanie Matki. Złożono Matkę na Cmentarzu św. Rocha w murowanym grobie, zamurowali trumnę i zasypali ziemią, bo grób nie był gotowy. Zasypano go kwiatami i powoli rozchodzić się poczęto polecając się modlitwom Matki. Ceremonia trwała do 6.00 wieczorem. Pogoda była piękna, słoneczna. W rok potem wystawiono pomnik na grobie Matki według projektu O. Wincentego".
s. Franciszka Olendzka, dnia 30 XI 1951 r.